Strona Główna

15 lat Stowarzyszenia

Historia Kamieńska

Audiencja u Jana Pawła II

Uroczystości

Echo Kamieńska

Statut

Konkursy

Kontakt z Nami





















































































na górę strony


Wspomnienia kurierki

Punkt Kontaktowo-Pocztowy AK, Kamieńsk ul. Piotrkowska 3 (obecnie 5) państwo Strzeleccy, dwie córki, starsza ps. „Anna", druga ps. „Ania". Dojazd kolejowy Nowy Kamieńsk. Od stacji ulicą Radomszczańską do Opłotek, Opłotkami do końca, potem na prawo do Remizy i dalej na prawo ulica Bartosza Głowackiego, do Piotrkowskiej 3. Taki adres znała na pamięć każda łączniczka prasowa, przyjeżdżająca z „prasą" z Warszawy do Kamieńska. Przeważnie każda przyjeżdżała rano, tylko jedna przyjeżdżała wieczorem. Wszystkie zachowywały się jednakowo - wchodziła do kuchni uśmiechnięta, położyła teczkę na stole i wychodziła. Mój ojciec -Julian Strzelecki - gospodarz domu wychodził za nią i szedł aż na stację i stał tam tak długo dopóki nie odjechała. Dopiero wtedy wracał do domu. Bardzo go wszystkie lubiły. A ja wtedy z siostrą Todzią natychmiast z teczką biegłyśmy do komendanta Teodora Gajewskiego - „Sępa", do Gertrudowa. Czasami także z łączniczką, jeśli była taka potrzeba. Ta, która przyjeżdżała wieczorem, nocowała. Gdzie było wolne miejsce, tam się położyła. Zawsze swoje rzeczy i teczkę miała przy sobie. Teczkę wręczała rano. Z jedną dziewczyną zaprzyjaźniłam się, była ona studentką medycyny. Kiedyś wolne miejsce było tylko koło siedmioletniego syna komendanta. Kiedy się koło niego położyła przebudził się i krzyknął: „Ktoś ty „! Odpowiedziała : „Lekarka". A on na to: „Takiej lekarki w Kamieńsku nie ma". „Bo ja jestem z Radomska". On Radomsko bardzo lubił więc zezwolił położyć się obok. „Dobrze powiedział, ale plecy do pleców". Roześmiała się, „Będą plecy do pleców". Następnym razem jak przyjechała opowiadała, że pół Warszawy śmiało się z tego „plecy do pleców". W niedługim czasie wypadł mi wyjazd do Warszawy. Do Warszawy miałam zabrać informacje na piśmie a z powrotem przywieść prasę. Zapytałam czy to jest prośba czy rozkaz? Odpowiedziano: „Rozkaz". Nie ma dyskusji, zgodziłam się natychmiast. Po cichutku myślę sobie, przecież one zawsze przyjeżdżają uśmiechnięte, to chyba nie jest takie straszne. Tylko jednego nie wiedziałam, że one zawsze miały przy sobie cyjanek, dlatego były takie spokojne. Wkrótce, a było to wieczorem, dostałam przesyłkę, bilet do Warszawy i rano mam wyjechać. Wszystko miałam narysowane, opisane: gdzie mam się spotkać, gdzie skręcić, koło którego słupka, jaka łączniczka, jakiego koloru apaszka i z teczką. Wszystko zanotować w pamięci i w drogę. A jak się pociąg spóźni, jak jej nie poznam - co to będzie? Zobaczymy! Na szczęście miałam siostrę. Todzia mnie pocieszała. Szykowała, pomagała wszystko pochować, a ja wszystkiego uczyłam się na pamięć. Todzia odprowadziła mnie także na stację. Miałam złe przeczucia jak się z nią żegnałam. Myślałam, że się już nigdy więcej z nią nie zobaczę. Ale nie okazałam tego. Z dobrą mina wsiadłam do pociągu, do pierwszego wagonu i pierwszego przedziału (dawne przedziały były inne niż obecnie). Było wolne miejsce przy oknie, po lewej stronie. Myślę sobie - może nie siadać, nikt tego miejsca nie wybrał, może tu nie będzie dobrze? Ale siadam, co będzie to będzie. Jestem zdenerwowana, ale minę mam taką jak każdy. Po kilku minutach wchodzi kilku konduktorów Niemców. Dwóch każe sobie podać wskazane palcem paczki z górnej półki. Sprawdzają zawartość. Trzeci sprawdza pod ławkami czy czegoś nie ma. Zachowanie ich wprawia pasażerów w ogromny strach, mówią głośno i ordynarnie. Każdy siedzi niepewnie, wielu drży, a im właśnie o to chodzi aby każdy Polak Niemca się bał. W Skierniewicach, jak pociąg się zatrzymał widziałam przez okno jak niemieccy konduktorzy prowadzili pasażerów z paczkami na dworzec, a później sami wracali do pociągu. W dalszej drodze do Warszawy jeszcze kilka razy sprawdzali i zabierali. Zaczęłam się martwić co będzie w drodze powrotnej. Ale na razie abym tylko szczęśliwie zajechała do Warszawy. Nareszcie Warszawa. Wychodzę na peron. Niemców mnóstwo. Krzyczą, zaczepiają rewidują. Ja idę prosto do wyjścia, nie omijam ich. Jak to dobrze, że byłam w pierwszym wagonie, mam blisko wyjście. Przechodzę przez przejście, oddaję bilet i jestem już na ulicy. Teraz głowa pracuje. Przecież nauczyłam się wszystkiego na pamięć. Miałam wszystko napisane i narysowane: na lewo, który słup, spojrzałam prosto. Zobaczyłam tę opisaną ale ona mnie już wcześniej poznała. Było przekazanie „z ręki do ręki, szybko, sprawnie i zgrabnie. - Teraz mam już teczkę. Idę prosto skręcam na lewo, tak miałam ustalone. Na tej ulicy mniej patroli, idę szybko i pewnie. Staram się nie pamiętać - co w teczce jest, ale gdzie tam! Doszłam do dworca, zatrzymują, rewidują, weszłam na poczekalnię, teczkę trzymam w ręku, normalnie. Kolejka do okienka po bilety, staję w kolejce, patrol chodzi wzdłuż kolejki, a ja „minę mam dobrą do złej gry". Modlę się żeby szybko dojść do okienka. Jakie to straszne, ta ich głośna, chrapliwa mowa i płacz zabieranych ludzi. Doszłam do okienka. Mam bilet, a pociąg za godzinę. Boże! Jak przejść koło nich na peron? Teczkę niosę na widoku, mina dobra, jestem już na peronie. Tu gorzej jak na poczekalni. Teraz żałuję, że nie zostałam tam. Tam trzeba było czekać na pociąg. Ale trudno. Na szczęście Niemcy jakoś mnie omijają. Usiadłam na ławce. Myślę, że najlepiej będzie jechać w ostatnim wagonie i ostatnim przedziale, bo w Kamieńsku będzie lepiej wysiadać. Przyszedł pociąg, weszłam na sam koniec ostatniego wagonu, ostatniego przedziału. Teczkę postawiłam wysoko nad moim miejscem, a usiadłam przy oknie. Pomodliłam się. Tymczasem weszli konduktorzy Niemcy. Tym razem rozpoczęli od końca. Strach mnie ogarnął, spociłam się ale nie na twarzy. Ponieważ byłam nie brzydka spojrzeli zamiast na teczkę na moją twarz, a jeden nawet kilka razy. Ucieszyłam się z takiej kontroli.- Może nadal będzie dobrze - oby? Boże co dalej? Zbliżamy się do Piotrkowa, wkrótce Nowy Kamieńsk. Boże! Żeby tylko szczęśliwie! Ale, gdzie tam. W Piotrkowie, na peronie mnóstwo żandarmów. Pociąg zatrzymuje się. Konduktorzy każą pasażerom wysiadać. Pociąg ma być pusty. Wszystkich pchają do kolejki, do wyjścia. Ja wysiadłam ostatnimi drzwiami, zostawiłam je otwarte i stoję przy nich. Stoję i widzę jak do mnie się zbliżają żandarmi. Ale w tej chwili konduktor podnosi rękę dając sygnał do odjazdu i pociąg pusty odjeżdża. Ja młoda, silna daję nogę na pierwszy stopień, hop! I jestem w wagonie, a pociąg już nabrał szybkości. Usiadłam na ławce i odpoczywam jak po ciężkiej pracy. „Śmierć w mękach nieco się oddaliła". Teczkę postawiłam na górnej półce. Tymczasem wchodzi niemiecki konduktor i zdziwiony pyta dlaczego nie wysiadłam. Odpowiedziałam, że pozwolili mi odjechać. - Uwierzył. Usiadł koło mnie, sprawdził bilet i wyszedł. Ja ze strachu nawet zapomniałam o teczce. Patrzyłam na nią obojętnie. Minęliśmy Rozprzę, Gorzędów i zbliżamy się do mojego kochanego Kamieńska. Stoję przy drzwiach, chcę wychodzić. Spojrzałam na peron i przez okno zobaczyłam mojego wujka Witalewskiego Kazimierza. On mnie też zauważył i ręką pokazuje przecząco ażebym nie wychodziła z pociągu. Kiedy pociąg ruszył okazało się, że na peronie pełno było żandarmów, łapanka. Wysiadłam więc jeden przystanek dalej, na Gomunicach. Rozejrzałam się nie było żandarmów, droga wolna ale trzy kilometry do Kamieńska. Biegnę drogą łączniczek, a potem już ulicą Radomszczańską, do Opłotek, Opłotkami do końca na prawo, do Remizy, na prawo, ulicą Głowackiego i do Piotrkowskiej 3. Przed domem czekała moja siostra ps. „Anna" dla mnie Dziunia i bez wstępowania do domu pobiegłyśmy prosto do komendanta Teodora Gajewskiego -„Sępa", do Gertrudowa. Oddałam mu teczkę, w której były oprócz prasy bardzo ważne dla niego informacje i uśmiechnęłam się tak jak wszystkie się uśmiechały kładąc teczkę na stół. Następnym razem jak jechałam prosiłam o cyjanek. Łączniczce na każdym kroku groziła śmierć. Niestety p. Józef Szymczyk sprzeciwił się. Powiedział: „pani Aniela mogłaby go za wcześnie użyć". Trudno, nie dali. Trud funkcji łączniczki „Ani" Komendanta Teodora Gajewskiego -„Sępa" wzrósł kiedy to musiała utrzymywać łączność z nim w chwilach kiedy został z częścią oddziałów terenowych powołany do partyzantki i w ramach 27 pułku piechoty wzięli udział w akcji „Burza" idąc na pomoc Powstaniu Warszawskiemu. Zgrupowanie było koło Gertrudowa. Ani jednego żołnierza nie brakowało, wszyscy byli obecni. Ostatnie przygotowania. Atmosfera poważna. Obok stało wiele odprowadzających: matki, żony, córki, wszyscy poważni bez płaczu, bez żegnań stali i patrzyli, a wśród nich żona komendanta Teodora Gajewskiego - „Sępa" z dzieckiem na ręku. Nie płakała ale widziałam jak walczyła z sobą ażeby swego bólu nie okazać. Wszyscy wiedzieli, że idą i nie wrócą idą na śmierć, ale na twarzach żołnierzy Armii Krajowej nie widać było strachu. Kiedy przygotowania były skończone komendant „Sęp" spojrzał na swoich żołnierzy, podniósł rękę do góry i poszli. Nikt nie był w stanie powstrzy¬mać ich, szli walczyć ze znienawidzonym wrogiem, szli bronić naszej kochanej stolicy - Warszawy.


Ppor. Aniela Strzelecka-Łyszczarz „ Ania”




Przygotował: Grzegorz Turlejski.